Autor |
Wiadomość |
zielonomi
zielony yeti
Dołączył: 13 Mar 2009
Posty: 608 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
"Cóżeś ty uczynił ludziom, Mickiewiczu" |
|
Redaktor
"Kłaniam się pani redaktor!" - "Witam witam wieszcza!
Cóż sprowadza waćpana do naszej gazety?"
"Może pani redaktor moje wiersze pozamieszcza?"
"Co pan ma, jakieś fraszki?" - "Nie, Krymskie Sonety
Jedna mi sztuka zwłaszcza wyszła znakomita
Nazywa się Ajudah" - "No, no niech pan czyta"
"Hej! Lubię się podeprzeć na skale Judahu
I patrzeć jak na dole pryskają bałwany
Że aż się tęcza robi, śliczna że o rany!
One bęc, łubudu, bach i rachu ciachu!"
"Panie, toż to słabizna, pan tego nie czuje?
Niech no pan popoprawia jak ja podyktuję!
Lubię spoglądać wsparty na Judahu skale
Jak spienione bałwany to w czarne szeregi
Ścisnąwszy się buchają, to jak srebrne śniegi
W milionowych tęczach kołują wspaniale"
"Wspaniale! dzięki pani!" - "No już pan nie szalej
I czytaj pan te swoje wypociny dalej"
"Jeden pan to dosłownie zwariował ze strachu
Bo myślał że te fale to są wieloryby
Ale skąd wieloryby, przecież nie wyszłyby
Bo wieloryb nie umie posuwać po piachu
Bardzo kiepsko?" - "Okropnie!" - "Niestety, co słyszę."
"Gorsze już poprawiałam, niech no pan tak pisze!"
"Trącą się o mieliznę, rozbijają na falach
Jak wojsko wielorybów zalegając brzegi
Zdobędą ląd w tryumfie i na powrót zbiegi
Miecą za sobą perły, muszle i korale"
"I korale... Prześlicznie, ach, jakże się cieszę"
"Dobra, jedź pan do końca bo bardzo się spieszę."
"Wszystko to gra tak ślicznie jak w płucach u dziadka
Który był się przeziębił ubiegłego latka
Bo latał z mandoliną po różnych sąsiadkach
I gdy tak sobie latał..." - "Kończmy ten kryminał
Bierz pan pióro i pisz pan taki oto finał:
Podobnie na twe serce, o poeto młody
Namiętność często groźne wzburza niepogody
Lecz gdy podniesiesz bardon - ona bez twej szkody
Pozwala w zapomnieniu pogrążyć się toni
I nieśmiertelne pieśni za sobą uroni
Z których wieki uplotą ozdobę twych skroni"
"O pani! Wiersze pisząc chodziłabyś w sławie!"
"Dziwna rzecz, sama nie umiem, a cudzy poprawię"
*A. Waligórski
Margaret Fuller:
"Pytasz mnie czy kocham M [Mickiewicza]... Odpowiadam, ze odczulam go jak muzyke, albo przepiekny krajobraz, serce bilo mi z radosci, ze i on odczul piekno we mnie. Kiedy bylam z nim, bylam szczesliwa; i do tej chwili urok jest tak silny, ze cala droge z Paryza czulam sie tak, jakbym zycie moje zostawila za soba, i chcialam natychmiast wrocic i nie widziec w ogole Italii". (Rzym, 10 kwietnia 1847 r.).
*D. Mostwin
Artykuł z prasy:
"Adam i Maryla, jak było naprawdę?"
"Poznali się w 1818 r. i wbrew powszechnemu mniemaniu potomnych nie zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Choć oboje marzyli o miłości wielkiej i natychmiastowej, okazali się zupełnie odporni na nagłe uczucie [...] Podobno, przyjechawszy do majątku Wereszczaków na wakacje, wszedł Mickiewicz przypadkiem do pokoju Maryli i oniemiał na widok kobiecych fatałaszków (zapewne nie były to bandaże kegadoru - komentarz zielonomi) Powiada się, że zanim zobaczył po raz pierwszy Marylę, już kochał się w jej sukience.
Aż szkoda, że ta malownicza wizja narodzin miłości niewiele ma wspólnego z prawdą. Ostatecznie, w tamtych czasach, niecodziennie dwudziestoletni student wchodził do buduaru panny.
O tym, jak niewiele wzruszeń doznał w istocie Mickiewicz na widok przyszłej muzy, świadczy list do przyjaciela, w którym beznamiętnie donosił, że panna jest nieszpetna i ma 20 tysięcy posagu.
Miłość przyszła 2 lata po pierwszym spotkaniu.
Wakacje 1820r. sprzyjały amorom - przez nikogo niepilnowani młodzi odbywali niekończące się wędrówki po malowniczych Tuhanowiczach. Godzinami dyskutowali o literaturze romantycznej, czytywali na głos wiersze, opowiadali ludowe legendy. Podczas tych beztroskich dni wytyczyli trasy miłosnych spacerów, na których mijane miejsca nazywali imieniem panny. Odpoczywali więc w gaiku Maryli, siadywali w altanie Maryli, z czasem pojawił się kamień Maryli, na którym wyryto napis upamiętniający chwile wspólnego szczęścia.
Świadomość, że się kochają, przyszła z chwilą rozstania. On musiał wrócić do Kowna, ona miała rozpocząć przygotowania do ślubu. Od kilku m-cy była zaręczona z Wawrzyńcem Puttkamerem, młodym, przystojnym właścicielem sąsiedniego majątku.
Hrabia podobał się kobietom, otaczała go romantyczna sława uczestnika napoleońskiej wyprawy do Rosji, patrioty i światłego obywatela - gorącego zwolennika uwłaszczenia chłopów. Wbrew romantycznej legendzie Puttkamer nie był potworem, który mimo protestów panny zaciągnął ją do ołtarza i zmusił do małżeństwa. Maryla nie oponowała przeciwko temu związkowi, hrabia zaś odbył ponoć męską rozmowę z Mickiewiczem (którego jak na ironię bardzo lubił i cenił), i podczas niej poeta przyznał, że mimo wielkiego uczucia względy finansowe nie pozwalają mu starać się o rękę ukochanej. W takiej sytuacji Puttkamer, mający prawo uważać się za jedynego konkurenta, spokojnie przyglądał się znajomości narzeczonej z młodym poetą. Wierzył w zdrowy rozsądek Maryli i uczciwość Mickiewicza [...]
Maryla pochłonięta kompletowaniem wyprawy, nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Mickiewicz zaś po rozstaniu do nikogo się nie odzywał i z niechęcią patrzył na zatroskanych jego stanem ducha przyjaciół. Był ponoć tak przygnębiony, że obawiano się, czy nie targnie się na swoje życie. Na szczęście dla samego poety, choć z uszczerbkiem dla wizerunku romantycznego kochanka, dał się Mickiewicz pocieszyć ponętnej doktorowej Kowalskiej.
Piękna Karolina, matka dwojga dzieci, zakochała się w młodym nauczycielu i, nie bacząc na jego sentyment do innej, odkrywała przed uduchowionym poetą uroki miłości bynajmniej nie platonicznej [...] Z czasem stała mu się tak bliska, że wiedziony zazdrością wdał się w bójkę z nadskakującym Karolinie szambelanem Nartowskim, którego najpierw zdzielił lichtarzem, a później wyzwał na pojedynek. Tylko dzięki dyplomacji i sprytowi doktorowej sprawę załatwiono polubownie [...] Mimo przyrzeczenia złożonego Puttkamerowi pisywał do Maryli, tajemne listy wysyłali dla bezpieczeństwa pod adres i na nazwisko przyjaznego im Zana. Poeta miał podobno nawet zamiar pojedynkować się z hrabią. W przypływie rozpaczy pojawił się u Puttkamera, lecz nie mogąc się zdecydować na konkretne działanie, przyjął zaproszenie rywala i spędził noc pod jego dachem. Nad ranem zaś, gdy szaleństwo minęło, skonfudowany czmychnął czym prędzej z gościnnego domu nie żegnając się nawet z gospodarzami.
Maryla przeżywała przymusową rozłąkę w sposób nie mniej dramatyczny - nieobce jej były romantyczne stereotypy miłości. Puttkamer musiał być doprawdy świętej cierpliwości człowiekiem, skoro przez kilka lat znosił wszystkie fanaberie żony. Plotka głosi, że zgodził się na postawiony przez Marylę warunek białego małżeństwa i żył ze swoją świeżo poślubioną małżonką jak brat z siostrą, mając nadzieję, że nadejdą dla niego lepsze czasy. Zakaz wstępu do sypialni żony nie był jedyną udręką, jaka spotkała hrabiego w pierwszych latach małżeństwa. Przygnębiona Maryla znikała na całe godziny z domu, pozostawiając gospodarstwo służbie. Nieustannie smutna i milcząca, nigdy nie ukrywała przed mężem powodu swojej rozpaczy. Wawrzyniec zaś czekał cierpliwie [...] szanował jednak jej uczucia i do niczego nie zmuszał, a tymczasem miłość tragicznych kochanków kwitła [...]
Kres romansu nadszedł wraz z procesem filomatów (1824r.) i zesłaniem Mickiewicza w głąb Rosji. Nigdy się już nie zobaczyli [...] Uczucie uznane przez romantyczną legendę za dozgonne, trwało w rzeczywistości niewiele ponad 4 lata. Później każde z kochanków, mimo sentymentu, poszło w swoją stronę [...] Mickiewicz, choć dowiadywał się czasem o losy ukochanej, nie żył jedynie wspomnieniami o niej; sam przyznawał, że na zesłaniu pędził żywot baszy. Otoczony sławą genialnego poety i buntownika - zesłańca stał się łakomym kąskiem dla pań z odeskiej śmietanki towarzyskiej. Mówiło się o romansie z Karoliną Sobańską, uczuciach do Marii Szymanowskiej i Karoliny Jaenisch - lista kobiecych nazwisk łączonych z Mickiewiczem nie kończy się bynajmniej na tych trzech [...] Maryla wydała za mąż córki, po upadku powstania listopadowego działała w tajnych organizacjach, zarządzała gospodarstwem po śmierci Wawrzyńca. Nikt już nie pamiętał, że była kiedyś muzą największego polskiego poety.
Romantyczna muza nie objęła dalszego ciągu losów Maryli - w powszechnej świadomości ukochana Mickiewicza ma niewiele ponad 20 lat. O pozostałych prawie 40 nie wspomina się. Kiedy zmarła, jej odejście tak dalece nikogo nie obchodziło poza rodziną, że w prasie nie pojawiły się nawet nekrologi o śmierci najsłynniejszej polskiej muzy."
* nie znam nazwiska autora
[link widoczny dla zalogowanych]
Puttkamer
[link widoczny dla zalogowanych]
"Odpowiedzi na pytania"
Czemu tak wielu mową wiązaną
pyta mnie o nią w każdej chwili?
Owa historia jest wszystkim znana:
miłość Adama i Maryli.
Czyżby naprawdę daremna praca?
Ona mi życie umila!
Na te dwa słowa młodość mi wraca;
one brzmią: Adam - Maryla.
Taką rodzice książkę czytali,
na niej mnie czytać uczyli,
a i z legendy opowiadali
żywot Adama - Maryli.
Kiedy urosłem, tam pracę miałem,
gdzie oni niegdyś chodzili,
zauroczony więc powtarzałem:
ścieżki Adama - Maryli!
Ba! Nawet zdrożne myśli bywały,
że ludzie coś przeoczyli -
książki zbyt słaby obraz dawały
tych miejsc: Adama - Maryli.
Świat dla Szekspira w pełnym podziwie
czoło przed baśnią pochyla -
a przecież tutaj żyli prawdziwie,
zwali się: Adam - Maryla.
Cudze chwalimy - swego nie znamy -
tych, którzy z nami tu byli,
lecz innym razem laury składamy -
tak, dla Adama - Maryli.
Owe imiona wlane w legendę...
Nie jedną, o, jest ich tyle!
To dla Adama chwalę i sławię
Wereszczakównę Marylę.
* Michał Wołosewicz
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
* A. Kurzawa
W setną, rocznicę urodzin Adama Mickiewicza.
EWUNIA
/Henrietta Ewa hrabianka Ankwiczówna – wg tradycji pierwowzór Ewy Horeszkówny/
KARTKA Z ŻYCIA POETY.
PODŁUG OPOWIADANIA BOHATERKI
SPISAŁA
Seweryna Duchińska
POZNAŃ.
NAKŁADEM KAROLA KOZŁOWSKIEGO.
DRUKARNIA DZIENNIKA POZNAŃSKIEGO.
1808.
Ewunia przemyślała o nim bez ustanku. Obraz jego wymarzony w młodej wyobraźni, stał jej wciąż przed oczyma.
W myśli jej Adam był olbrzymiego wzrostu, nosił długi surdut popielaty, z kieszeni wyglądały mu zawsze książki i wielkie zwoje papierów. Przemawiał jak starożytny Augur z trójnoga, każde słowo miało być tak palące, jak monologi Gustawa z Dziadów.
Nadeszła wreszcie oczekiwana chwila. Dnia jednego, było to w listopadzie, hrabia Ankwicz zaproszony był na wieczór do cudzego domu. Za powrotem opowiadał poznanie swoje z tylko
co przybyłymi poetami, Mickiewiczem i Edwardem Odyńcem. Obaj przyrzekli nazajutrz wieczorem odwiedzić dom hrabiego. Ewunia drżąca od radości i niepokoju, oczekiwała niecierpliwie zwykłej godziny zebrania. Wieczorem przybył Odyniec sam, oznajmił, że przyjaciel słaby nieco wskutek znużenia, zmuszony był odłożyć odwiedziny.
Przyszli obaj we dwa dni potem.
Mickiewicz dosyć dziki i odludny w tym czasie, byłby może odwłóczył poznanie z rodziną Ankwiczów, znęciła go jednak ciekawość
zobaczenia Ewuni, którą pan Edward przedstawił mu jako żywy obraz
Marylli Wereszczakównej.
Wyobraźmy sobie zdziwienie młodej panienki, gdy zamiast olbrzyma w długim popielatym surducie, zobaczyła poetę w rzeczywistej postaci, ubranego jak wszyscy. Nie było to jednak rozczarowanie, rzeczywistość była w jej oczach wyższą od ideału. Uderzyło ją od razu to piękne oblicze, jakby wykute z marmuru dłutem mistrza nacechowane pogodą i spokojem, te oczy głęboko osadzone, ocienione długą rzęsą, i pełne ognia i siły, ta blada cera, ta brew zarysowana ciemnym łukiem, te długie ciemne włosy, odrzucone w bezładzie na tył głowy;
uderzyło ją szczególniej czoło kształtne, wysokie, białe przy ogorzałej twarzy, to czoło z którego wytryskała niby promienista aureola.
Adam kończył wtedy lat trzydzieści jeden. Na pierwszy rzut oka wydawał się starszym, z czoła tylko przyświecał blask młodości.
Ewunia utrzymuje, że żaden tak dawny, jak późniejszy portret Mickiewicza, nie oddaje dokładnie rysów jego, a tem mniej wyrazu twarzy. Dawniejsze całkiem niepodobne, późniejsze fotografie może i wierne, ale tu już nie ten Adam, jakim był w młodych latach.
Rysy nawet zmienił do niepoznania. Jeśli postać Adama przedstawiła się oczom Ewuni inaczej niż ją widziała w ideale, to sposób
wyrażania się w większy jeszcze wprowadził ją podziw. Słowa jego malowały każdą rzecz obrazowo, trafnie, ale z niesłychaną prostotą. Uderzyło ją szczególniej, gdy przy pierwszem widzeniu, określając kościół św. Piotra, mówił że ma czapką na głowie. Ta czapka wyborną była dla niej definicyą sławnej watykańskiej kopuły.
Pan Edward chciał zapisać jakiś szczegół. Ewunia podała mu maleńką książeczkę do notatek, która nigdy nie odstępowała jej w wycieczkach. I otóż śrubka odczepiła się od ołówka. Próżno pan Edward szuka jej tu i owdzie. Siada wreszcie, kreśli na kartce żartobliwy wierszyk:
Śrubkę zgubiłem —
A! nieszczęśliwy —
Cóż ja zrobiłem!
Adam był przy nim, spogląda na słowa nakreślone, wydziera mu książeczkę z ręki.
— Godziż się, — zawoła — pisać takie rzeczy na takiej kartce?
Oddalił się — zasiadł na ruinach, po chwili złożył książeczkę w ręce Ewuni. Rzuciła na nią okiem, spłoniona odczytała te słowa:
Gdybym się zmienił w wstęgę złocistą
Co na twem czole połyska,
Gdybym się zmienił w tę szatę mglistą
Co piersi twoje przyciska.
Drżeniabym serca twojego badał
Czy nie odpowie mojemu,
Z twojem się łonem wznosił i spadał
Posłuszny tchnieniu twojemu.
Gdybym się zmienił w wietrzyk skrzydlaty
Co dysze w pogodnem niebie,
W drodzebym mijał najświeższe kwiaty,
A pieścił różę i ciebie.
Może nakoniec Bóg litościwy
Pracęby moją ocenił,
Może nakoniec byłbym szczęśliwy,
I w twe się serce zamienił.
Ewunia odczytała to drżąca jak listek, serce jej uderzyło, niewysłowiona jakaś trwoga opanowała ją całą. To, co brała dotąd za prostą grzeczność ze strony poety, byłożby
rzeczywistem uczuciem? pytała sama siebie. I zasłona spadła z jej oczu: odgadła całą prawdę.
Ojciec skrzywił się; cień przemknął po jego czole, a jednak z udaną uprzejmością przyjął go w domu własnym. Sprzeczne uczucia targały nim bez ustanku.
Z jednej strony duma polska nakazywała mu uczcić pierwszorzędny geniusz narodowy, z drugiej strony duma magnata zżymała się na myśl samą związku córki z prostym szlachcicem zaściankowym.
Bayron był przedmiotem ostatniej ich rozmowy.
— Niechże on mi wywróży przyszłość — rzekł Adam — zobaczymy, co powie?
Otworzył kartę; oczy jego spoczęły na słowach: I utracisz je obie!
Słowa z dramatu Sardanapal.
Adam umilkł; Ewunia zadrżała jak listek. Przeczucie mówiło jej, że to ostatni wieczór, jaki mają przepędzić z sobą.
Odchodząc Adam uścisnął jej rękę, wyrzekł stłumionym głosem:
— Niech cię Bóg błogosławi!
Ewunia uciekła do pokoiku swego, aby ukryć łzy przed wzrokiem cudzym. Otworzyła Bayrona. Mnóstwo było ustępów zakreślonych ołówkiem, najmocniej z nich oznaczony wiersz:
Bądź zdrowa!
W przejeździe przez Wiesbaden hrabina wyczytała na liście zebranych u wód osób imię Zygmunta Krasińskiego.
Uwiadomiony przybył natychmiast.
— Czy panie słyszały wielką nowinę — zagadnął zaraz po przywitaniu — Mickiewicz się ożenił!
Oczy wszystkich zwróciły się na Ewunię. Zygmunt rad był odwołać nazbyt pospieszne słowa, lecz było już zapóźno.
Ewunia umiała być panią siebie. Nie okazała najmniejszego wzruszenia. Co się wtedy działo
w jej duszy, zostało tajemnicą pomiędzy nią a Bogiem.
W wiele lat potem Adam przysłał jej pierścionek otrzymany niegdyś z rąk hrabiny, prosił aby
go dała synowi swemu, gdy dorośnie.
I znów upłynął czas jakiś. W r. 1855 rozbiegła się wieść, że Mickiewicz utracił żonę. Ewunia posłała mu kilka słów szczerego współczucia. Był to pierwszy w życiu jej list do Adama.
Odpisał natychmiast. — List to nadzwyczaj przyjacielski zaczyna się od słów: „Wielce droga
i szanowna pani Henryeto!" Wypytuje w nim o szczegóły z jej życia, o powodzenie, dziękuje za pamięć.
Ewunia napisała powtórnie, odpowiadając na przyjacielskie zapytania. List jej doszedł do Paryża w chwili, kiedy Adam wyjeżdżał na Wschód.
Oto jego odpowiedź, datowana z Marsylii. Pisał to na parę miesięcy przed śmiercią:
„Marsylia 13 września 1855 roku.
Nie będziesz mnie miała za natręta, jeżeli co kilka miesięcy odezwę się do Ciebie, wielce
droga mi Pani. Zgłosiłbym się był dawniej, gdybym miał coś pewnego donieść o sobie. Ale w tych ostatnich miesiącach spadły na mnie nowe i niespodziane kłopoty. Zanosiło się na to, że
miałem zmienić miejsce pobytu i przejechać gdzieindziej z całą rodziną. Ten zamiar nie wziął skutku. Rodzinę zostawiam, tylko sam puszczam się w podróż. Stało się to wszystko nagle.
Odebrałem przed kilku dopiero dniami polecenia naukowe od rządu, tyczące się Wschodu, a
dziś już wsiadam na okręt, płynący do Stambułu. Jak długo tam zabawię, nie wiem jeszcze.
List Twój ostatni, Pani, mocno mnie zasmucił. Nie wiedziałem wcale, iż tylu
klęskami byłaś osobiście dotknięta. Nie uwierzysz, jak mi było mile dawniej myśleć o Tobie, jako o istocie szczęśliwej. Owóż i to złudzenie znikło!
Bądź łaskawa, od czasu do czasu pisz do mnie."
Zaczem Ewunia zebrała się odpowiedzieć na ten list, rozległa się jak grom wiadomość o śmierci Mickiewicza.
Korespondencja Mickiewicza
Do FRANCISZKA Malewskiego, w BERLINIE.
Kowno, 22 Nowembra v. s. (1822 r.)
Nie dowiesz się ze mnie nic o Wilnie ani o twoich przyjaciołach,
od których rzadko miewam listki, a raczej ausztuchy kiedy idzie o
kupienie książek i tytuniu. Będęż zawsze pisał o sobie tylko, jak
czuję i myślę od dawna podobno o sobie tylko? Co za skutek Jere-
miad żałosnych oprócz zasmucenia ciebie. Wiesz gdzie jestem,
zgadniesz juk jestem. Nie lituj się jednak zbytecznie nademną. Ła-
twiej jest przywyknę aniżeli odwykać. Przywykłem do wielu rzeczy.
Kowno staje się dla mnie domem, Wilno gościnę, Nowogródek za-
granicę. Dawniej duszę bytem w Wilnie. Teraz nie mam lam chęci
jechać. Przywykam do szkoły, bo mało czytam, mało piszę, często
myślę i cierpię, a zatem potrzebuję zatrudnienia oślego. W wieczór
gram w Bostona w pieniądze, żadnych towarzystw nie lubię, muzy-
ki rzadko słucham, bez pieniędzy nic mam interesu grać w karty.
Bayrona tylko czytam, książkę gdzie w innym duchu pisano rzucam,
bo kłamstwa nie lubię, gdzie jest opis szczęścia życia familijnego
równie mnie oburza, jak widok małżeństw, dzieci — jest to Jedyna
moja antypatja Owożcni opisany z głów do stóp. Niedostatek nowiu
Wileńskich nagradza list Tomasza, rozmaity, czuty, zwięzły. Był on
i dla mnie jedynym niekiedy korespondentem pośrednikiem z Marją
i równie umiał przyjemnie łechtać, i wynaleźć trafnie co mi się po-
doba. Ale już w krotce zerwiemy korespondencję. Reszta naszych
w milczeniu zapomina się nawzajem[...]
DO JANA CZECZOTA I TOMASZA ZANA, W ORENBURGU.
Moskwa, 5 stycznia 1827.
Buzowałeś mnie, kochany Janku, za fałszywe albo raczej nie zgodno z twoim sposobem myślenia filozoficzno maksymy, za barbaryzmy w stylu, etc. etc. Odpowiem twojemi słowami: łaj a słuchaj!
Wreszcie i nie słuchaj, ja się gniewać nie będę; laj— i tego się
nie boję. Nie jestem z owych biednych antagonistów, których
zahukałoś tak dalece, że jedną pstryczką, jak powiadasz, można ich
zabić! Mnie dać możesz tęgiego kwasu a la Djonizy, a nawet czuba
Nowogrodzkiego, a zobaczysz jak ci tęgo odpłacę; nie brak i siły
i oręża. Czy widzisz jaki list wielki złożyłem? Rzuć okiem na
wszystkie karty, przypatrz się jak bitym charakterem napisane,
odetchnij nieco i przygotuj siły: bo cały ten list kłótnia i łajanką -
taką przynajmniej, jaka Adam z Jankiem kłócić się i bijać mogą.
DO TOMASZA ZANA W ORENBURGU.
Moskwa, 3 kwietnia 1828 r.
Życie moje płynie jednostajnie i ledwie nie powiem szczęśliwie—
tak dalece szczęśliwie, że lękam sic, aby zawistna Nemezys nie go-
towała mi już nowych jakich utrapień. Spokojność, swoboda myśli
(przynajmniej indywidualnie), niekiedy przyjemna zabawa, nigdy
gwałtownych wzruszeń namiętnych (ma się rozumieć indywidual-
nych). Spodziewam się, że latem i większa obudzi się. chęć do pra-
cy; bo teraz leniwy jestem, lubo wiele zawsze czytam i myślę. Mój
dzień każdy idzie równo: rano czytam, niekiedy rzadko piszę; o dru-
giej lub trzeciej jem obiad, albo się ubieram na obiad; jadę na kon-
cert w wieczór lub inna zabawę, i powracam najczęściej późno.
Uczę też po polsku niektóre damy. Inter parentesin, wielu tu uczy
sie po polsku, i kurator zamyśla katedrę przy uniwersytecie założyć,
Mógłbym ja dawno otrzymać; ale nic myśląc zostać w Moskwie, zaniedbuję ten interes. W ciągu życia jakie tu opisuję, charakter mój
wyrównał się i uspokoił. Oleś Chodźko bardzo się mnie dziwił za
teraźniejszem widzeniem się; uwielbiał mój jednostajny humor i łatwość w pożyciu z ludźmi, której dawniej nie miałem.
DO MARJI SZYMANOWSKEJ W PETERSBURGU.
Petersburg, 2 listopada 1828.
My Poeta Romantyczny z laski prenumeratorów, autor wielu ksią-
żek drukowanych, przedawanych, tudzież drukować się i przedawać
mających, wszystkim i każdemu z osobna komu wiedzieć należy
wiadomo czynimy:
Od wielu miesięcy trwały między naszą poetycką mością i Jej ar-
cy-muzykalną mością, pierwszą pianistka, autorką kaprysów, warja-
cji romansów i kontredansów, etc. stosunki sąsiedztwa i przyjaźni.
Wiadomo światu, całemu, a przynajmniej dziesięciu ludziom, żonie
raz jadaliśmy obiad społem, a nawet w orszaku Jej arcy-muzykalnej
mości, przedsiębraliśmy dalekie, aż ku ogrodowi letniemu podróże.
Nieszczęściem te stosunki sąsiedztwa i przychylności zostały zerwano
i potargane, albo raczej potargane i zerwane zbiegiem smutnych
wypadków, a mianowicie dla deszczu i biota, dla drogiej ceny do-
rożek, i dla strat okropnych jakie ponieśliśmy w kaloszach i para-
plujach. Usiłując przecież ile możności dawne wznowić przymierze,
osądziliśmy za rzecz przyzwoitą, przyjąć na obiad ze stronu Jej ar-
cy-muzycznej mości zaproszenie i do obiadu łakomego własną osobą
zasiąść przyrzekamy.
Listy dotyczące Mickiewicza
Z listu J. Jeżowskiego, z dnia 10 Lutego 1823.
«Adam ciągle dotychczas uczy w Kownie; 20 godzin na tydzień
mordują go niesłychanie; ciągle doświadcza bezsenności. W
ostatnim do mnie liście mówi, ze praca znuża go i osłabia, lecz
w dzień wolny i świąteczny, nuda jeszcze bardziej dojmuje. W tych
czasach biorę się do drukowania tomiku drugiego. Adam w tych
czasach ma tez wystąpić do pojedynku z losem wygrana jego jednak
mniej pewna niżeli moja. W tym jest silniejszy odemnie ze ma 300
rubli: ja zaś na podróż ani grosza nie mam».
Z listu Jana Czeczota, z d. 21 Stycznia 1823 r.
«Staraj się dłużej utrzymać zagranicą; bo z Adamem
niewiadomo co zrobić. Uczyć dalej żadne miarą nie może, do
ostatka straci zdrowie; mówi ze go lekcje na cały dzień
paraliżują. Lubo zdaje się być teraz spokojniejszym i jest nawet
w istocie, jednak zawsze nudny, często bezsenny, ciągle tylko
fajką i kawą żyje. Każdy widzi, sam pragnie, doktorowie radzą,
że mu potrzebny koniecznie wojaż; ale, jakiż ma być jego wojaż?
jakiegoż on pragnie? Czy się nie uczyć? broń Boże, chodzić a
chodzić.
Z listu Tomasza Zana
Z dnia 12 Maja l823 r.
«Usiłowałem i usiłuję uczuciom Adama i Maryi nadać pogodniej-
sze dążenie, nie jestem pewny skutku zupełnego, zdaje mi się atoli
że ich cierpienia złagodzone. I z nim i z nią w tym widoku korres-
ponduję, ona mię drogim i dobrodziejem nazywa. Podług mnie niema
nadziei wyjechania za granicę, tak dla Józefa jako też Adama. Pisał
do mnie Tryczyński przeznaczając swoich 200 rubli na ten cel,
prawdziwie nie umiem jemu podziękować i odpisać:. Czytałeś Upiora,
przeczytasz Dziady, nie wielebym co miał pisać o Adamie, sądzę że
może niewczesne wyjawienie: się ze swojemi miłosnemi uczuciami,
niezbyt pochlebne i przyjemne czyni na wielu wrażenie. W czasie
świąt oni byli w Wilnie przez dwa prawie tygodni, usiłowania moje
na uspokojenie poszły w niwecz, nie wiem co dalej, tak to wszystko
daleko i nieszczęśliwie zaszło, tak że niegdyś obrońca miłości
ledwobym otwartej przeciwko niej nic wypowiedział wojny».
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez zielonomi dnia Nie 22:53, 22 Mar 2009, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Pią 0:48, 20 Mar 2009 |
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|