Przegląd tematu
Autor Wiadomość
zielonomi
PostWysłany: Czw 13:51, 11 Cze 2009    Temat postu:

Różne oblicza Jezusa
zielonomi
PostWysłany: Pią 11:20, 01 Maj 2009    Temat postu:

Wierzba z Trzęsawisk:

Biografia Jezusa jako postaci czysto historycznej, funkcjonującej w określonym miejscu i czasie, nigdy nie będzie absolutnie kompletna. Składa się na to wiele przyczyn.

Po pierwsze, Ewangelie i inne teksty zawarte w Nowym Testamencie są tekstami religijnymi, a więc z punktu widzenia nauki nie są do końca obiektywne. Nie zostały spisane przez samego Jezusa, ale przez ludzi, zafascynowanych Jego nauką, i to całe lata po śmierci nauczyciela, są też nacechowane już określonym światopoglądem religijnym. Mają na pewno swoją wartość historyczną (bo lepszy rydz niż nic), ale na pewno nie tak wysoką, by przyjmować je zupełnie bezkrytycznie - z punktu widzenia nauki.

Po drugie, oprócz Ewangelii kanonicznych istnieją także inne dzieła o charakterze religijnym, odrzucone przez Kościół jako niezgodne z doktryną i niepewne. Chodzi tu o słynne apokryfy, z których najlepiej znane są chyba "Ewangelia Tomasza" czy "Ewangelia Judasza". Są to teksty o nie do końca pewnym pochodzeniu, związane z poglądami gnostyckimi, które także powołują się na postać Jezusa i Jego nauki (pewne fragmenty są nawet identyczne z tymi, jakie są w Ewangeliach Nowego Testamentu).

O czym to świadczy? Ano o tym, że wielu ludzi o różnych poglądach religijnych "podpinało się" pod nauki Jezusa i nie można na pewno ustalić (na podstawie obecnych źródeł), który z prezentowanych wizerunków jest bardziej prawdziwy. Możliwe, że żaden, a możliwe, że w każdym jest ziarno prawdy - na razie nie wiadomo.

Braki źródłowe uzupełnia się spekulacjami, wyszukując rozmaite konteksty kulturowe i reinterpretując znane źródła z różnych punktów widzenia. Nie można ostatecznie odrzucić teorii takich, jak wspomniany konflikt Pawła i Jakuba - bo teksty Ewangelii są w wielu miejscach nieścisłe i można się w nich doszukiwać różnych podtekstów. Znając ówczesną sytuację historyczną Judei i mając świadomość, jak wiele różnych ruchów religijno-światopoglądowych się tam kotłowało, można uznać takie przypuszczenie za prawdopodobne - ale nie za pewne.

Zawsze w takich dyskusjach przypomina mi się sytuacja z "Mistrza i Małgorzaty": jak to Mateusz Lewita spisywał słowa wędrownego nauczyciela - a robił to bardzo niedokładnie, delikatnie mówiąc, choć nie miał złych intencji. Przyjmując, że teksty Ewangelii spisywali ludzie dla ludzi, należy zostawiać otwartą furtkę dla różnych sensownych interpretacji - oczywiście, o ile nie wierzy się w interwencję Ducha Świętego i natchniony charakter tych pism. Podejście typu "to prawda objawiona" na samym starcie rujnuje kontekst czysto naukowy. Nie można traktować nauki jako dodatku do wiary czy ideologii.

Jeśli jednak wierzysz głęboko, to radzę - nie zawracaj sobie tym głowy. Wartości, jakie niosą Ewangelie Nowego Testamentu zawsze pozostaną tymi samymi wartościami, niezależnie od tego, kim byłby Jezus z punktu widzenia historyków. Co do tego nie miej wątpliwości.


Stąd
zielonomi
PostWysłany: Nie 3:55, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Na pewno był asertywny Mruga

"Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego mnie bijesz?" (J 18, 23).
zielonomi
PostWysłany: Nie 1:33, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Twarze Jezusa


Rekonstrukcja twarzy Jezusa Chrystusa

Nowe boskie oblicze

(C) WWW.THETIMES.CO.UK

Wykopaliska archeologiczne prowadzone w Jerozolimie, analiza fresków z początków naszej ery oraz nowoczesne metody symulacji komputerowej pozwoliły Richardowi Neave z Uniwersytetu w Manchesterze na odtworzenie prawdopodobnego wizerunku Jezusa, znacznie odbiegającego od powszechnie przyjmowanych wyobrażeń - podaje dziennik "The Times".

W wizualizacji Neave'a, Jezus ma szeroką twarz, wydatny nos i ciemnooliwkową skórę. Tymczasem tradycyjne przedstawienia ukazywały go jako człowieka bladego o delikatnych, pociągłych rysach.
[...]
Podczas budowania wizerunku Chrystusa Neave użył jednej z czaszek odkrytych przypadkowo podczas budowy drogi w Jerozolimie. Wedle szacunków archeologów znalezisko to pochodziło z I w. p.n.e. Izraelski archeolog, prof. Joe Zygas wybrał czaszkę, jego zdaniem, najbardziej reprezentatywną dla okresu, w którym żył Chrystus. Modelowanie twarzy Jezusa polegało na nakładaniu niewielkich glinianych pasków na gipsowy odlew czaszki. Do odtworzenia włosów i brody posłużyła analiza fresków pochodzących z I i III w. n.e., znalezionych w synagogach na północy Iraku. Neave ustalił, że włosy Jezusa były krótkie i lekko kręcone, a broda przystrzyżona. Kolor został ustalony na podstawie analizy warunków klimatycznych panujących w basenie Morza Śródziemnego przed dwoma tysiącami lat.

Jednak nie jest to autentyczna twarz Chrystusa, jej autor nie miał bowiem dostępu do jego czaszki. Wizualizacja jest więc jedynie próbą zastanowienia się, jak ta twarz mogła wyglądać. Kłopoty z ustaleniem rzeczywistego wyglądu twarzy Jezusa wynikają ze starotestamentowego zakazu przedstawiania wizerunku Boga, ściśle respektowanego przez pierwszych chrześcijan.

*Paweł Górecki








Czy ta symulacja zbliżona jest do oryginału tego się nie dowiemy, natomiast patrząc na efekty pracy N., zastanawiam się, czy wyidealizowany obraz Boga pomaga weń wierzyć.
zielonomi
PostWysłany: Nie 0:43, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Fragment:

W Ewangeliach nie ma wzmianki o wyglądzie Chrystusa.
Najstarsze informacje na temat jego fizjonomii pojawiają się dopiero
w II w. w apokryfach – niekanonicznych pismach religijnych
.
Ponieważ przedstawianie postaci i oblicza Boga nie było zgodne z zasadami judaizmu, nawróconym na chrześcijaństwo Żydom wizerunki nie były potrzebne.
Sytuacja się zmieniła, gdy nowa religia zaczęła się rozprzestrzeniać wśród pogan, którzy wychowali się w świecie pełnym wizerunków bogów.

Z pierwszych dwóch wieków chrześcijaństwa znane są więc jedynie proste symbole – krzyż, baranek, gołębica, wieniec z monogramem Jezusa. Rozpropagowana przez Sienkiewicza w „Quo vadis?” ryba może być uznawana za taki symbol tylko wówczas, gdy towarzyszy jej inny chrześcijański symbol lub inskrypcja; sama, a już na pewno obok bochenka chleba, była popularnym symbolem pogańskiej uczty grobowej.

Pierwsze wizerunki Chrystusa pochodzą z początku III w.
Jeden z najstarszych, ale za to najdokładniej datowanych, znajduje się w ruinach Domu Chrześcijan w Dura Europos nad Eufratem, zasypanego w 256 r. podczas ataku Sasanidów.
Na ścianie namalowano prymitywną kreską postać Chrystusa kroczącego po wodzie i uzdrawiającego paralityka. Podobne są wizerunki z rzymskich katakumb. – W scenach chrztu, jakie zachowały się w katakumbach Kaliksta czy na sarkofagach, Chrystus przedstawiony jest jako młodzieniec – mniejszy niż Jan Chrzciciel, z lokami i nagi – mówi archeolog wczesnego chrześcijaństwa prof. Elżbieta Jastrzębowska z Uniwersytetu Warszawskiego. – Rysy jego twarzy nie są jednak rozpoznawalne. Dopiero pod koniec III w. w scenach cudów Chrystus pojawia się jako dojrzały mężczyzna z brodą, wypisz, wymaluj rzymski filozof i intelektualista, ówczesny ideał Rzymianina. Taki Chrystus w tunice lub bez, ale zawsze w płaszczu przerzuconym przez ramię, przypominał też Jowisza i Eskulapa.

Nieprzypadkowo. Nawiązanie do starych bogów wynikało z przyzwyczajenia, a także z tego, że sarkofagi wykonywali na zamówienie chrześcijan rzemieślnicy, którzy wcale nie musieli być wyznawcami nowej religii, tylko wykorzystywali znane sobie schematy.

Sprawa komplikuje się, gdyż w IV w. współistnieją dwa typy: Chrystus młodzieniec, z gładkim obliczem – typ wizerunku, który wywodzi się od przedstawień geniuszy pór roku czy Apolla,
oraz Chrystus jako dojrzały i brodaty mężczyzna w stroju filozofa.
– Od czasów Konstantyna Jezus otrzymuje atrybuty cesarskie – tron, nimb, złotą i purpurową szatę, a w ręku dzierży zwój, który z czasem zamienia się w księgę – zauważa prof. Jastrzębowska.

Pod koniec IV w. przedstawienia młodzieńczego Jezusa są coraz rzadsze – Jezus filozof zwycięża. W tym okresie w ikonografii chrześcijańskiej zaczyna się rozpowszechniać typ twarzy Chrystusa – dojrzałego mężczyzny z brodą i długimi opadającymi na ramiona włosami. Do utrwalenia takiego wizerunku przyczyniło się funkcjonujące w kulturze bizantyjskiej przekonanie o istnieniu prawdziwego wizerunku Chrystusa. Najpierw (na przełomie IV i V w.) pojawiły się teksty mówiące o portrecie Jezusa namalowanym za jego życia, potem powstała legenda o cudownym „nieuczynionym ręką ludzką” (gr. acheiropoietos) mandylionie (wizerunku odbitym na chuście).

Intelektualistów raziło zbyt gorliwe oddawanie czci ikonom przez lud. Na przełomie II i III w. neofita i filozof chrześcijański Tertulian gromił rzeźbiarzy i malarzy. Inny teolog, Klemens Aleksandryjski, zakazał posiadania jakichkolwiek przedstawień figuralnych, nawet na pieczęciach. Święty Augustyn namawiał wiernych, by dali sobie spokój z wizerunkami Chrystusa, skoro i tak nie wiadomo, jak wyglądał. Sobór w Elwirze (306 r.) nie dopuszczał jeszcze kultu relikwii i zakazywał ozdabiania kościołów figurami kultowymi.

Kościół wschodni dwa razy, w VIII i IX w., przechodził okres obrazoburstwa – oficjalnego odrzucenia wszystkich obrazów poza krzyżem. W 730 r. władcy Konstantynopola uznali kult ikon za wykroczenie przeciwko drugiemu przykazaniu. Wkrótce ikonoklazm stał się doktryną Kościoła bizantyjskiego. Byli jednak i tacy, jak św. Jan z Damaszku, który twierdził, że święte obrazy są niezbędną pomocą w wierze, bo człowiek ma podwójną naturę i nie potrafi dotrzeć do rzeczy duchowych bez pomocy tego, co cielesne.

Dopiero w 787 r. drugi sobór w Nicei ogłosił ikonoklazm herezją, zastrzegając jednak, że czcić należy osobę przedstawioną na obrazie, a nie samą ikonę. Sobór określił teoretyczne podstawy sztuki. Biskupi podkreślali świętość ikon, mówiąc, że ich wykonywanie i cześć im oddawana stanowią tradycję Kościoła na równi z przekazem ksiąg ewangelicznych. To jednak nie zakończyło sporu.

Na Zachodzie od późnego średniowiecza czczonych jest wiele wizerunków Chrystusa, uważanych za nieuczynione ręką człowieka, np. w katedrze w Laon czy w kaplicy Sancta Sanctorum na Lateranie w Rzymie, jednak najsłynniejszymi są całun turyński i chusta św. Weroniki z Bazyliki św. Piotra w Watykanie.
– Początki kultu veraikonu w Rzymie wiążą się z działalnością Innocentego III (1198–1216), który ustanowił dni uroczystej prezentacji relikwii – tłumaczy historyk sztuki średniowiecznej dr Grażyna Jurkowlaniec z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Uściślił on też doktrynę eucharystyczną, wprowadzając termin przeistoczenie.
Odtąd można zaobserwować coraz ściślejszy związek kultu veraikonu-wizerunku i eucharystii-ciała Chrystusa, których najważniejszym wspólnym elementem stała się potrzeba oglądania, czego świadectwami są ryty uroczystego prezentowania veraikonu i podniesienia hostii.
Po Innocentym III kolejni papieże wydłużali liczbę prezentacji i powiązali z nią odpusty. Do Rzymu zaczęli tłumnie przybywać pielgrzymi. Choć potrzeba ujrzenia relikwii była bardzo silna, to – o dziwo – nie ma opisów wyglądu twarzy Chrystusa, który się na niej znajdował. Przyczyna była prosta – nikt jej z bliska nie widział, mimo to każdy wierzył, że tam jest.

Podczas gdy Wschód nigdy nie zaakceptował rzeźby, gdyż za bardzo kojarzyła się z pogańskimi bałwanami, na Zachodzie od X w. pojawiają się pierwsze przedstawienia pełnoplastyczne – Marii z Dzieciątkiem i krucyfiksy (symbole wcielenia i odkupienia). Niektórzy wiążą powrót rzeźby z rozkwitem kultu relikwii, gdyż często pełniły one funkcję relikwiarzy. Kult relikwii natomiast sprawił, że w sztuce zaczynają dominować sceny pasyjne. Co prawda, najstarsze przedstawienie Chrystusa na krzyżu pochodzi z V w. (na drewnianych drzwiach kościoła św. Sabiny w Rzymie), ale przedstawiony na nim Zbawiciel nie umiera, tylko triumfuje. W pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa podkreślano aspekt chwały krzyża, a nie mękę Chrystusa.

Pierwszym monumentalnym przedstawieniem martwego Chrystusa z zamkniętymi oczami jest koloński krucyfiks Gerona z przełomu X i XI w. Dwa wieki później typ Chrystusa zwycięskiego zaczyna przegrywać z Chrystusem cierpiącym, co wiąże się z przemianami teologicznymi, zwracającymi większą uwagę na jego ludzką naturę.
– Kościoły zapełniają krucyfiksy bolesne i drogi krzyżowe – tłumaczy dr Jurkowlaniec. – Obrazy cierpienia i śmierci Chrystusa zmuszały do refleksji, ale miały też głęboką symbolikę. Szczególną rolę odgrywają w niej wątki eucharystyczne, których kluczowym elementem jest realna obecność ciała i krwi Chrystusa w sakramencie.

Na Zachodzie okresem ważnych przemian w ikonografii sakralnej jest XV i XVI w. To wtedy obrazy malowane przez wielkich artystów awansowały do rangi sztuki.
Jezuiccy misjonarze zaczęli rozwozić po świecie wizerunki skośnookich i ciemnoskórych Marii z Dzieciątkiem.
Z kolei zwolennicy Lutra i Kalwina przestali wierzyć w istnienie prawdziwego wizerunku.
– Ewangelicy traktowali Pismo Święte jako jedyne wiarygodne źródło, dlatego w trakcie sporów o wizerunki zarówno luteranie, jak i kalwiniści odrzucali opowieści o veraikonie czy królu Abgarze, nazywając je baśniami – mówi dr Jurkowlaniec. – Ich zdaniem, jeśli Chrystus chciałby uprawomocnić jakikolwiek swój wizerunek, z pewnością znalazłaby się o tym wzmianka w Ewangeliach.

Chrystusowi odważyli się zmienić rysy jezuici, którzy w XVI w. wyruszyli na misje.

Dopiero wspomniani jezuici, chcąc chrystianizować świat, zdecydowali się wprowadzić pewne zmiany. Aby łatwiej im było przekonać pogan, zamawiali kopie obrazów np. Matki Boskiej Śnieżnej, gdzie postaciom nadawano rysy w zależności od tego, do jakiego kraju miały jechać.
Gdy obraz wieziono do Azji – Matka Boska i Dzieciątko mieli skośne oczy, gdy do Ameryki Południowej – ich twarzom nadawano indiańskie rysy. Pokłosiem tej rewolucji ikonograficznej jest współczesny afrykański Chrystus Czarny (dawca życia, symbol początku, opiekun rodziny i uzdrowiciel),
chiński Chrystus Żółty (symbol sprawiedliwości, centrum wszechrzeczy oraz jedności nieba i ziemi),
czy amerykański Chrystus Czerwony (wyzwoliciel Indian i źródło mocy).

Zabiegi jezuitów nie wpłynęły na wizerunek Chrystusa w Europie, o wiele większe znaczenie miały za to zmiany, jakie zaszły w obrębie sztuki.
– Od renesansu zaczyna się presja wymogów artystycznych w sztuce sakralnej – mówi historyk sztuki prof. Maria Poprzęcka z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Niektórzy badacze twierdzą wręcz, że renesans przyniósł kres prawdziwej sztuce religijnej. Mimo że nadal tworzono obrazy i rzeźby, nie były już kultowe w pierwotnym znaczeniu. Poważny udział w tej zmianie miały przekształcenia w pojmowaniu sztuki i roli artysty.
Malarze i rzeźbiarze, dowodząc swego kunsztu i intelektu, przykładali coraz większą wagę do tego, by postać Chrystusa miała idealne proporcje, była właściwie wymodelowana, oświetlona, wyrażała stosowną ekspresję. Zaczęła się liczyć forma.

Do upowszechnienia konwencjonalnej twarzy Chrystusa przyczyniły się święte obrazki, które od początku XIX w. zaczęły być malowane przez romantyków i masowo drukowane. Chrystus w pasiaku czy aktor śpiewający główną rolę w musicalu „Jesus Christ Superstar” mają długie włosy rozdzielone przedziałkiem i brodę, czyli wszystkie te charakterystyczne elementy, które sprawiają, że rozpoznajemy w nich Jezusa.
Nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że Chrystus mógł wyglądać zupełnie inaczej.

Całość - kliknij

Czy nikomu - nie wiem.
Zastanawiałam się ostatnio jak np. wielki perkaty nos, czy brak przednich jedynek lub zakola Jezusa wpłynęłyby na rozwój chrześcijaństwa.
Być może to sztuce renesansu religia zawdzięcza więcej niż mogłoby się wydawać.
Pomysł jezuitów trąci manipulacją, nie tylko wizerunek Chrystusa był różnie przedstawiany, również i jego zasługi ulegały zmianie w zależności od szerokości geograficznej i mentalności ludzi.
Muszę poszukać informacji na temat wyzwolenia Indian przez Chrystusa, zaintrygował mnie ten temat.
zielonomi
PostWysłany: Pią 13:02, 10 Kwi 2009    Temat postu: Jezus - człowiek

Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zostać Bogiem?
Ze względu na to, że bliższe, jego człowieczeństwo wydaje mi się dużo bardziej interesujące, niż boskość - która zresztą wg mnie wymyka się definicjom, poszperam i poszukam tego, co będzie ciekawe z mojego punktu widzenia Mruga

Na początek krótka wypowiedź Aleksandra Krawczuka, a właściwie jej streszczenie, które pojawiło się dzisiaj na onecie (przy okazji brawa dla jasia za pierwsze zdanie!Mruga pała za logikę, pięć za umiejętność intrygowania tematem):

Jezus Chrystus nie był przybranym synem cieśli i nie nosił wcale długich powłóczystych szat. - W tamtych czasach noszono tuniki, podobne do dzisiejszych długich koszul - profesor Aleksander Krawczuk opowiada o tym jak Jezus żył zanim umarł i, jak wierzą chrześcijanie, zmartwychwstał.
Jak Jezus wyglądał, jakie miał oblicze, tego historycy nie wiedzą i chyba nigdy się nie dowiedzą. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa bowiem surowo przestrzegano biblijnego zakazu obrazowania. - Dekalog jasno określał: nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na ziemi, niebie i w wodzie - przypomina profesor Krawczuk, historyk starożytności.

Portrety pojawiły się kilka wieków później i traktować je trzeba symbolicznie. - Przedstawiano Jezusa z bródką - bardzo szlachetną - bo takie były wyobrażenia boga lekarzy Asklepiosa - tłumaczy Krawczuk. Historycy wiedzą za to dokładnie, jak Chrystus chodził ubrany. Wbrew popularnym przedstawieniom nie nosił długich powłóczystych szat - to by było niewygodne. Noszono tuniki podobne do dzisiejszych lub do długich koszul. Takich przed kolano.

Jak przekonuje Krawczuk, nieprawdą też jest jakoby wychowujący Jezusa Józef miał być cieślą. - W Ewangeliach on jest nazywany "tecton", to greckie słowo żyje do dziś choćby w naszym słowie architekt. To znaczy budowniczy, budowlaniec. W tym przypadku to murarz, a nie cieśla - uważa Krawczuk.


Wypowiedź Krawczuka - kliknij

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.